Günter Pappenheim, urodzony w roku 1925 w miejscowości Schmalkhalden, w roku 1943 został deportowany do obozu koncentracyjnego Buchenwald, po tym że zagrał Marsyliankę dla francuskich robotników przymusowych na harmonii ręcznej. Jego ojciec, poseł z ramienia partii socjaldemokratycznej do landtagu tracił swoje życie w obozie koncentracyjnym już w roku 1934.
Za czasy NRD był on m.i. Przewodniczącym rady okręgu Poczdamskiego i członkiem centralnej komisji kontrolnej Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec. Dziś reprezentuje Niemcy w Międzynarodowym Komitecie Buchenwald Dora i komanda. Günter Pappenheim wygosiłby swoje przemówienie w ramach ceremonii złożenia wieńców przy pomniku dla wszystkich zmarłych obozu koncentracyjnego Buchenwald.
Drodzy Koledzy i drogie Koleżanki, Przyjaciele i Przyjaciółki, Towarzysze niedoli, Panie i Panowie!
Zwracam się do Was w sytuacji nadzwyczajnej.
Pandemia koronawirusa przejęła kontrolę nad światem. Aby uchronić ludzi przed wirusem covid-19 podjęto różnorodne działania.
Mówienie w tych warunkach o wyzwoleniu więźniów niemieckiego faszystowskiego obozu koncentracyjnego Buchenwald, bez możliwości patrzenia w twarze ludzi, do których się zwracam, jest dla mnie nową sytuacją. Nie będzie serdecznych przyjacielskich powitań, nie będzie spotkań ani rozmów.
Kiedy dawniej opowiadałem o swojej historii, swoich przeżyciach i doświadczeniach, zawsze szczególnie ważne było dla mnie patrzenie w twarze słuchaczy i nawiązywanie z nimi także takiego kontaktu.
Kontakt społeczny ma dla mnie tak duże znaczenie, ponieważ uratował mi życie w obozie koncentracyjnym Buchenwald. Bowiem jako niedoświadczony dziewiętnastoletni więzień polityczny padłbym ofiarą bezlitosnego morderczego terroru SS od razu po uwięzieniu, gdyby u mojego boku nie stanęli doświadczeni koledzy. Jeszcze dzisiaj chylę czoła przed socjaldemokratą Hermannem Brillem i komunistą Eduardem Marschallem, którzy odnaleźli mnie w Małym Obozie i zatroszczyli się o to, żebym znalazł się w Obozie Głównym. Chylę czoła przed Hermannem Schönherrem i Walterem Wolfem, którzy, będąc kapo, odważnie i z bezinteresowną solidarnością chronili życie innych towarzyszy, w tym również moje. Z wdzięcznością wspominam sztubowego w bloku 45, austriackiego więźnia Fritza Pollaka, który znalazł mi miejsce do spania. Wszyscy wymienieni byli więźniami politycznymi w KL Buchenwald i należeli do zorganizowanego politycznego ruchu oporu, który, pracując w największej tajemnicy, koncentrował swoje wysiłki na stworzeniu humanistycznej międzynarodowej tarczy ochronnej przed bestiami z SS.
Nasz kolega i wieloletni przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Buchenwald-Dora i Komanda, francuski komunista Pierre Durand, powiedział: „Było wiele Buchenwaldów”. To prawda, był też Buchenwald zorganizowanego antyfaszystowskiego ruchu oporu. Nie wolno o tym zapominać. To napomnienie z okazji siedemdziesiątej piątej rocznicy wyzwolenia i samowyzwolenia więźniów KL Buchenwald jest niezwykle aktualne.
Gdy 11 kwietnia 1945 roku mój brygadzista, pochodzący z Drezna żydowski towarzysz Leonhard, wpadł do „Gerätekammer”, czyli magazynu sprzętu, z wiadomością, że widział w obozie uzbrojonych więźniów, którzy zmierzali w kierunku bramy obozowej, na początku mu nie uwierzyłem. Potem zobaczyłem ich jednak na własne oczy i pomyślałem, że śnię. Z tego snu wyrwało mnie słowo „towarzysze”. Popłynęło z głośników, które dopiero co wypluwały komendy mogące oznaczać śmierć. A teraz przemówił starszy obozowy Hans Eiden: „Towarzysze! Jesteśmy wolni!” Tych kilka słów było dla mnie wstrząsem.
Przez otwartą bramę główną z cynicznym napisem „Jedem das Seine”, czyli „Każdemu, co mu się należy”, przechodziłem, nie, kroczyłem po raz pierwszy jako wolny człowiek.
Niczym bumerang napis ten wrócił do sprawców z SS. Nie wszystkich jednak udało się pociągnąć do odpowiedzialności, wielu uniknęło kary.
Potem nadszedł 19 kwietnia 1945 roku, hołd oddany zmarłym na placu apelowym. nióTam, gdzie dziś znajduje się tablica pamiątkowa, ustawiono prosty drewniany obelisk, a przed nim blok po bloku stanęło 21 tysięcy ocalałych więźniów, aby na pamiątkę śmierci 51 tysięcy towarzyszy niedoli (później liczbę tę skorygowano do pięćdziesięciu sześciu tysięcy) złożyć przysięgę opartą na podstawowym przesłaniu:
„Zniszczenie faszyzmu z jego korzeniami jest naszym hasłem. Zbudowanie nowego świata pokoju i wolności jest naszym celem.”
Dla wielu z nas, byłych więźniów, przysięga ta stała się zobowiązaniem na całe życie, kompasem przyszłego życia, programem jego kształtowania.
Ja także złożyłem tę przysięgę, podniosłem do niej rękę. I zamierzam tu kategorycznie stwierdzić: Nikt nie ma prawa przeinaczać treści Przysięgi Buchenwaldzkiej! Nikt!
Tak samo jak nikt nie ma prawa zmieniać układu fałd sukni Madonny Sykstyńskiej Rafaela.
Z całym bagażem Buchenwaldu, świadomy siły solidarności, 1 sierpnia 1947 roku wstąpiłem do ogólnoniemieckiej organizacji, która nazywa się Stowarzyszenie Ofiar Reżimu Nazistowskiego (VNN). Jej polityczna aktywność była i jest skierowana na realizację programowych zdań Przysięgi Buchenwaldzkiej.
To, że siedemdziesiąt pięć lat po uwolnieniu od niemieckiego faszyzmu ta największa niemiecka organizacja zrzeszająca prześladowanych mogła zostać pozbawiona przez berlińskie władze skarbowe statusu organizacji pożytku publicznego wskutek podłych insynuacji sformułowanych w najgorszym antykomunistycznym stylu, jest niesłychanym skandalem, hańbą i kpiną z reguł demokracji.
Złożyłem sprzeciw w tej sprawie na ręce Federalnego Ministra Finansów. Z odpowiedzi sformułowanej w jego imieniu dowiedziałem się, że jest tak samo jak ja zaskoczony decyzją berlińskiej administracji skarbowej i że nie rozumie wątpliwości co do konstytucyjności organizacji VVN-BdA. Jednocześnie zaznaczono, że administracja skarbowa podlega gestii krajów związkowych oraz, że procedura odbyła się zgodnie z prawem. Poinformowano mnie także o tym, że minister poprosił władze Berlina o wyjaśnienia. Korespondencja miała miejsce w listopadzie 2019 roku. Do dzisiaj żądania finansowe wobec VVN-BdA są co prawda zawieszone, ale decyzja o pozbawieniu statusu organizacji pożytku publicznego pozostaje w mocy, co ma zdławić tę antyfaszystowską organizację i pozbawić ją zdolności działania.
I tak znalazłem się od razu w teraźniejszości z pominięciem lat zimnej wojny, która, pozornie zakończona, cieszy się dzisiaj wielką witalnością.
Jestem w teraźniejszości, która wyraźnie nie jest w stanie wyciągnąć żadnych wniosków z przeszłości. Na mocy zyskują siły, które na nowo ożywiają nacjonalizm i myślenie zgodne z duchem volkizmu, które ideologicznie promują rasizm, nienawiść do obcych, antysemityzm i antycyganizm. Polityczną stagnację i niepożądany kierunek rozwoju społecznego wykorzystują do wywoływania populistycznego zamętu w głowach. Niestety odnoszą przy tym sukces w parlamentach na wszystkich szczeblach – tutaj, w naszym regionie. Złamanie tabu w Erfurcie w dniu 5 lutego 2020 roku było próbą puczu przy zastosowaniu dostępnych środków. Grzeczność nie pozwala nam wytykać palcami innych krajów.
Jeszcze przed wyjściem na jaw aktów terroru dokonanych przez tzw. podziemie narodowosocjalistyczne (NSU), które przez dziesięć lat mordowało anonimowo i bez żadnych przeszkód, zaczęto nam wciskać bajkę o pojedynczym sprawcy, co więcej, o sprawcy zaburzonym w swoim rozwoju psychicznym. Celowo ukrywany jest fakt, że dopuszczono do powstania tła społecznego i środowiska ideologicznego, które w decydujący sposób ukształtowały motywy sprawców.
Zamordowanie Waltera Lübcke w Wolfhagen, morderstwa popełnione w Hanau i Halle, tudzież ataki na schroniska dla uchodźców lub próby puszczenia ich z dymem (listę tę można kontynuować) mają spójne cele polityczne. Otwarte domaganie się radykalnego zwrotu w kulturze pamięci w Niemczech i nazywanie zbrodni niemieckich faszystów „ptasim kleksem” historii jest intelektualnym podżegactwem i tworzeniem środowiska ideologicznego dla politycznie motywowanej przemocy.
Sprawcy 209 zabójstw motywowanych skrajnie prawicowymi poglądami, które popełniono od 1990 roku, działali co prawda indywidualnie, ale ich motywy i ofiary były do siebie bardzo podobne. Karygodne jest niewskazywanie na prowodyrów i nieobejmowanie ich obserwacją.
W ostatnich dniach dowiedzieliśmy się, iż Federalny Urząd Kryminalny ustalił, że morderca z Hanau nie był „wyznawcą skrajnie prawicowej ideologii”, gdyż wielokrotnie pomagał „ciemnoskóremu sąsiadowi” i grał w drużynie piłkarskiej, do której zaliczali się też zawodnicy o migracyjnych korzeniach. Tak proste jest rozumowanie Federalnego Urzędu Kryminalnego i po krytyce będzie się ten sposób myślenia usprawiedliwiać. Czy rzeczywiście był to czyn o prawicowo-ekstremistycznym podłożu, czy też mieliśmy do czynienia z nieposzlakowanym i nieprawicowym sprawcą?
Wszystko to w historii już bywało.
Dlaczego nikt z kręgu odpowiedzialnych osób nie zauważa, że mamy 209 ofiar przemocy ekstremistów prawicowych, a nie ma żadnej śmiertelnej ofiary przemocy ekstremistów z lewicy, ponieważ podejmuje się ogromne wysiłki, aby zrównać ze sobą lewicowy i prawicowy ekstremizm?
Mówiąc polemicznie, można zadać sobie pytanie, czy z powodu zbrodni prawicowych ekstremistów należy ścigać antyfaszystów?
Razem z moimi kolegami z grupy roboczej złożonej z byłych więźniów obozów Buchenwald i Dora zawsze przywiązywaliśmy dużą wagę do rozmów z młodymi ludźmi, aby przekazywać im naszą wiedzę i nasze doświadczenia. W ramach paneli dyskusyjnych, projektów szkolnych, oprowadzania wycieczek po Buchenwaldzie itp. zauważyliśmy ich wielką otwartość.
Równocześnie stwierdziliśmy, że przekazywanie wiedzy o czasach faszyzmu i popełnionych zbrodniach stało się w szkołach niepopularne, a czasami nawet już się nie odbywa. Dostrzegamy istotny związek między wzrostem liczby czynów o prawicowo-ekstremistycznym podłożu a brakiem lekcji historii. W tym zakresie istnieje pilna potrzeba podjęcia natychmiastowych kroków.
W dniu 27 marca 2020 r. dziennikarka i pisarka Daniela Dahn wezwała w dzienniku „neues deutschland” do podjęcia odpowiednich konsekwentnych działań politycznych na szczeblu federalnym. Przyjęcie do wiadomości jej wezwania i podjęcie szybkich działań odpowiada naszej antyfaszystowskiej postawie.
Fakt, że 75. rocznicy wyzwolenia i samowyzwolenia więźniów obozu koncentracyjnego Buchenwald nie możemy obchodzić w zwykły sposób, zasmuca szczególnie nas, nielicznych Ocalałych.
Dla mnie, i chcę to raz jeszcze dobitnie podkreślić, Przysięga Buchenwaldzka była wiążąca przez całe życie. Wiem, że wśród naszych potomnych są ludzie, którzy nie ustaną w staraniach o wypełnianie tego przyrzeczenia.
Po ustaniu kryzysu związanego z koronawirusem trzeba będzie wiele rzeczy przemyśleć i urządzić na nowo. Wzywam zatem potomnych, aby
Myślami jestem w Buchenwaldzie, z Wami, z Państwem
Günter Pappenheim,
więzień Buchenwaldu nr 22514
pierwszy wiceprzewodniczący Międzynarodowego Komitetu Buchenwald-Dora i Komanda
przewodniczący Obozowej Grupy Roboczej Buchenwald-Dora